0
robokun 2 sierpnia 2022 13:44
O co chodzi?
Pandemia koronawirusa umożliwiła pracownikom z niektórych branż pracę zdalną, w związku z czym na popularności zyskał nieco “workation”. Jest to model pracy zdalnej połączonej ze zwiedzaniem nowego miejsca.

Trochę się zdziwiłem, kiedy po wpisaniu w wyszukiwarkę forum fly4free.pl “workation” wyskoczył mi raptem jeden, jedyny, samotny post na ten temat… pomyślałem więc, że opiszę swoje doświadczenia z tego typu pracą w formie relacji na forum, być może kogoś to zaciekawi albo zachęci/zainspiruje do odbycia podobnej wycieczki. Tym bardziej, że ja ze swojego miesięcznego workation w hiszpańskim Alicante jestem niesamowicie zadowolony.

Nie będzie to typowa relacja podróży dzień po dniu, bo od poniedziałku do piątku skupiałem się głównie na pracy zawodowej i codziennych obowiązkach. W tym poście będzie za to garść porad, jak sobie takie workation zorganizowałem, a w kolejnych postach – opisy weekendowych wypadów poza miasto. Można więc tę relację traktować jako miniporadnik pod pracę zdalną, ale równie dobrze można po prostu skleić z moich weekendowych wypadów pomysł na wakacje w Hiszpanii. Up to you :)

Kiedy i po co?
Styczeń tego roku nie był dla mnie łaskawy. Już w grudniu warszawskie słońce schowało się na dobre za grubą warstwą szarych chmur, znajomi trochę się “zahibernowali” w oczekiwaniu na wiosnę, a u mnie pojawiły się oznaki depresji sezonowej. Uznałem, że czas na dłużej uciec od styczniowej aury w miejsce, w którym dzień będzie nieco dłuższy i przede wszystkim bardziej słoneczny. Jako że miesiąca urlopu bym nie dostał, to zdecydowałem się popracować zdalnie z Hiszpanii.

Dlaczego Hiszpania i dlaczego Alicante?
Wybór Hiszpanii na “miejsce przezimowania” był dla mnie dosyć prosty, bo to mój ulubiony kierunek na południu Europy. Ceny są niższe niż, przykładowo, w wielu regionach Włoch. Hiszpania ma też świetnie rozwiniętą kolej, która pozwala na weekendowe wycieczki poza miasto. Do tego jedzenie w moim odczuciu jest lepsze niż na przykład w Grecji. No a poza tym znam język, więc łatwiej się porozumiewać.

Od początku odrzuciłem Madryt: jak opisują to miasto sami Hiszpanie, nueve meses de invierno y tres de infierno (dziewięć miesięcy zimy i trzy miesiące piekła). W styczniu temperatury potrafią być zaskakująco niskie. Szukałem raczej czegoś na wybrzeżu i sprawdzałem Barcelonę (bo dużo się tam dzieje), Walencję (bo też jest tam co robić) oraz Malagę (bo leży mocno na południu). Niestety, mieszkania w tych miejscach były zbyt drogie. Okazało się jednak, że zakwaterowanie w przyzwoitej cenie znalazłem w Alicante. Nigdy tam nie byłem, ale Alicante leży nad morzem, ma bezpośrednie połączenie Ryanairem z Warszawą, temperatury porównywalne z Malagą, jest też nieźle rozwinięta infrastruktura, więc pomyślałem: czemu nie? Spoiler alert: było świetnie.

Wybór mieszkania
Jako że miałem z Hiszpanii pracować zdalnie, to potrzebowałem odpowiedniego zakwaterownia. Za 3300 zł wynająłem na airbnb niewielkie dwupokojowe mieszkanie na 4 pełne tygodnie z biurkiem do pracy, szybkim wifi i wszystkim, co niezbędne do codziennego życia (pralka, spora lodówka, wygodne łóżko, kuchnia do samodzielnego gotowania). Mieszkanie znajdowało się w dzielnicy Campoamor, 20 minut piechotą do plaży.

W Hiszpanii pewnym problemem jest brak grzejników w większości mieszkań. Zimą w nocy bywa chłodno, można dogrzewać się trochę klimatyzacją, ale zwykle nie jest ona podłączona w każdym pomieszczeniu. Na szczęście w styczniu bez problemu można w hiszpańskich marketach kupić prostą farelkę za 10-15 euro i w razie kryzysu się dogrzewać.

Zakupy codzienne i jedzenie
W różnych regionach Hiszpanii prym wiodą różne supermarkety, akurat w Alicante, które należy do wspólnoty autonomicznej Walencji, pod nosem miałem Mercadonę. Sklepy te są duże, wygodne, mają spory wybór produktów i przyzwoite ceny. Przypominają trochę polskiego Lidla, ale na sterydach: jest pokaźny dział z rybami/owocami morza, jest oddzielne stoisko z hiszpańskimi szynkami typu jamón, a także dział z jedzeniem na wynos, całkiem zresztą przyzwoitym. Można dostać m.n. hiszpańską tortillę z ziemniaków, a także kilka wersji paelli.

Jak się człowiek znudzi jedzeniem z supermarketu, to zawsze można skorzystać z hiszpańskiego nieśmiertelnika, czyli Mercado (hali targowej). Akurat w Alicante Mercado jest całkiem przyjemne, sporo stoisk w ładnym budynku i sporo tubylców faktycznie robiących tutaj codzienne zakupy.

Transport
Samo turystyczne centrum Alicante jest na tyle nieduże, że głównie poruszałem się po nim pieszo. W mieście funkcjonuje też jednak ciekawa hybryda tramwaju, metra i kolejki podmiejskiej o nazwie TRAM. Zasadniczo są to tramwaje, jednak w samym centrum wjeżdżają pod ziemię jak metro, a poza tym jedna z linii ciągnie się kilkadziesiąt kilometrów wzdłuż wybrzeża niczym kolejka podmiejska. Daje ona możliwość taniego transportu do turystycznie ciekawych miejsc: Vila Joiosa, Benidorm czy Altea.

Poza tym w mieście funkcjonują oczywiście autobusy, z których część może się przydać na wycieczki z dala od centrum. Jest też dworzec kolejowy, którym łatwo dostać się do ciekawej miejscowości Elche oraz trochę dalej do Murcji.Hiszpania w pigułce: Alicante klasycznie
O samy Alicante zrobię kilka oddzielnych postów, bo przechodziłem kilkukrotnie typowo turystyczne trasy, ale zwiedziłem też chyba wszystkie muzea w mieście i zapuściłem się w mniej oczywiste dzielnice. Na rozgrzewkę moja trasa z pierwszego wolnego dnia, czyli największe turystyczne klasyki tego miasta, a częściowo też całej Hiszpanii: o Alicante czasem się mówi, że to najbardziej typowe hiszpańskie miasto.

Śniadanie zacząłem od hiszpańskich churros koło Mercado Central. Z jakiegoś powodu churros w Hiszpanii wszędzie wyglądają i smakują podobnie, ale w Polsce nigdzie jeszcze nie jadłem takich, które by przypominały oryginał. Potem zrobiłem szybką rundkę po Mercado Central. Trzeba przyznać, że Hiszpanie potrafią zaprezentować produkt :) mięsa, ryby, warzywa, owoce, wszystko w niezliczonych ilościach i kolorach, aż ślinka cieknie, i to w środku zimy.

churros.jpg


Z Mercado można pójść w stronę plaży główną ulicą, którą miejscowi nazywają La Rambla. Zbieżność nazwy z La Ramblą barcelońską jest nieprzypadkowa: słowo rambla po hiszpańsku oznacza coś w rodzaju doliny/kanału, w którym zbiera się woda podczas intensywnych opadów (znalazłem polskie tłumaczenie “parów”, ale brzmi jakoś tak…). Przy La Rambli można podziwiać ogromne fikusy, zrobić zakupy w Ale-Hop (sklep z pierdołami, hiszpański odpowiednik duńskiego tigera) albo zjeść na szybko w jednej z sieciówek.

fikus.jpg


Na końcu La Rambli czeka Explanada de España, reprezentacyjna promenada z czterema alejami palm i jednocześnie wizytówka turystyczna Alicante. Stąd łatwo już trafić na główną plażę w mieście, Playa del Postiguet. Poza sezonem plaża jest praktycznie pusta i bardzo przyjemna. Jeszcze przyjemniej jest zjeść coś w sieciówce 100 Montaditos zaraz obok. To hiszpański klasyk nad klasykami, małe kanapeczki w 100 różnych kombinacjach składników. W określone dni tygodnia każda z nich kosztuje 1 euro, więc można się najeść za bardzo przyzwoite pieniądze z widokiem na Morze Śródziemne. Zupełnie inny zimowy klimat niż w Polsce :)

esplanada-de-espana.jpg



plaza-postiguet.jpg



100-montaditos-plaza.jpg


Z plaży widać też jeden z symboli miasta, zamek św. Barbary na wzgórzu Benacantil. Na wzgórze można dostać się od różnych stron, ja polecam wejść w okolicach przystanku TRAM “Marq – Castillo”. Byłem w Alicante akurat w okresie, kiedy opiekę nad zamkiem zaczynała sprawować firma prywatna. Zarówno przed zmianą zarządcy jak i po wstęp był darmowy (przynajmniej poza sezonem). Po wejściu prywaciarza pojawiły się za to dodatkowe osoby służące informacjami na temat zamku. Otwarto także kilka nowych, drobnych sal i zmieniono godziny. Najfajniejsze na zamku są widoki ze wzgórza, widać całe Alicante, inne położone w mieście wzgórzę (Serra Grossa), ale też położone w głąb lądu góry.

zamek1.jpg



zamek2.jpg



zamek3.jpg


Po zwiedzeniu ruin zamku można zejść inną trasą przez park l’Ereta z widokami na centrum Alicante, a potem dalej do małej, urokliwej dzielnicy “Santa Cruz”, która sprawia wrażenie bardzo instagramowej. Można też podejść na Calle San Juan, przy którym stoi rząd niegdyś rybackich, kolorowych domów, a obok zjeść coś lub wypić w knajpie prowadzonej przez Polaka. A jeżeli ktoś bardzo zgłodnieje, to niedaleko jest restauracja “La Tasca Del Bario”, częsty wybór na paellę wśród turystów. Miejsce jest zasadniczo w porządku, choć paella dosyć droga (jak prawie wszędzie w Hiszpanii), a obsługa bardzo różna: w zależności od tego, kto Was będzie obsługiwał, będziecie zachwyceni albo zawiedzeni :)

santa-cruz.jpg


Pamiętajcie też, że we wspólnocie autonomicznej Walencji na paellę często mówi się po prostu arroz (ryż) i przybiera ona różne postacie. Typowa dla Alicante jest wersja “biedna” arroz a banda, czyli ryż na wywarze rybnym, podawany bez dodatków albo ewentualnie w towarzystwie krewetek koktajlowych. Wersją bardziej na bogato będzie arroz marisco z owocami morza, a inną ciekawą opcją arroz negro (z tuszem z kałamarnicy). Najlepiej zamawiać, podając hiszpańskie nazwy dań, bo tłumaczenia w angielskim menu są dziwaczne i prowadzą do pomyłek.

arroz-a-banda.jpg


Z innych typowo turystycznych miejsc w Alicante można wymienić Plaza del Ayuntamiento, gdzie pali się figury z kartonu podczas największego w mieście święta Hogueras (odpowiednik walenckiego Fallas). Jest też… ulica grzybków (Carrer de Las Setas), z którą do dzisiaj nie wiem, o co chodzi :D z portu w Alicante można też popłynąć na jednodniową wycieczkę na wyspę Tabarca, ale akurat z tej atrakcji nie skorzystałem przez cały wyjazd.

A gdyby ktoś chciał wieczorem poczuć typowy klimat tapas baru, to…
1. Tapa-Caña (D'Tablas): gwarno i tłoczno nawet poza sezonem, kelnerzy chodzą z tacami pełnymi różnych tapas na deseczkach i można sobie wybrać, co dusza zapragnie, płaci się potem za ilość deseczek. Jedzenie ogólnie poprawne, ale akurat panierowany w całości kalmar na bagietce z majonezem jest pycha!
2. Cervecería Sento Rambla: malutki lokal, świetne tapasy, można dogadać się z obsługą, żeby zrobili nam do jedzenia to, na co mamy ochotę. Z ciekawych przekąsek: piruletas (chrupiący bekon polany słodkim sosem na bazie pomidorów) i chupachups (pulpecik wieprzowy z sosem turronowo-orzechowym). Fajna jest też kanapeczka “montadito de Iván”, również z sosem orzechowym.

sento-rambla.jpg


Tak mi mniej więcej minął pierwszy wolny dzień w mieście, kolejne wypady były już trochę mniej typowe :)Tramwajem wzdłuż wybrzeża
W pierwszy weekend była świetna pogoda: pełne słońce i temperatura powietrza w okolicach 15 stopni w cieniu. Korzystając z okazji, postanowiłem zrobić wycieczkę wzdłuż wybrzeża tramwajem.

tram-alicante.jpg


Tramwaj najpierw przejeżdża przez centrum Alicante, następnie jedzie do bardziej imprezowej dzielnicy San Juan, a potem wyjeżdża z miasta i robi się ciekawie: jedziemy praktycznie nad samym wybrzeżem przez wioski, a momentami totalne pustkowia. Zabawnie siedzi się w tramwaju, który przejeżdża przez tunele wydrążone w gołych skałach pośrodku niczego. Trasa jest malownicza, sam przejazd dostarcza niezłych wrażeń. Po około godzinie takiej jazdy dotarłem do Benidormu, a następnie przesiadłem się w inny tramwaj jadący dalej do kolejnych wiosek. Po paru przystankach wysiadłem w Altei.

tramwaj1.jpg



tramwaj2.jpg


Altea to niewielkie miasto na wybrzeżu słynące z urokliwej białej zabudowy wokół starówki. Miasteczko jest bardzo “instagramowe”, na szczęście w styczniu turystów było jak na lekarstwo, więc mogłem w spokoju pospacerować klimatycznymi uliczkami przy świetnej pogodzie. Bardzo przyjemne doświadczenie.

altea1.jpg



altea2.jpg



altea3.jpg


Altea była najdalej położonym miejscem tego dnia, potem poruszałem się z powrotem w stronę Alicante. Postanowiłem zrobić dłuższy spacer plażą do resortu L’Albir, ok. 7 km. Przy słonecznej pogodzie była to czysta przyjemność i totalna odskocznia od paskudnej pogody w Polsce. Od razu zachciało mi się z powrotem żyć.

Doszedłem w ten sposób do klifu, na którym znajduje się Parque Natural de la Sierra Helada. Spontanicznie postanowiłem wspiąć się na jego szczyt, a potem spróbować przejść “granią” i zejść do Benidormu (szlak Travesía de la Sierra Helada, ok. 7 km). Dosyć szybko doszedłem na szczyt, skąd rozpościera się niesamowity widok na całą zatokę i wieżowce Benidormu. Ludzi jak na lekarstwo, więc w ciszy i spokoju przemierzałem samotnie szlak, aż doszedłem do miejsca, gdzie zwątpiłem :) spacer przybrał nieoczekiwanie charakter nieco górski, a ja nie byłem na to specjalnie przygotowany, więc ostatecznie zawróciłem i do Benidormu doszedłem szlakiem u podnóża klifu.

serra-gelada.jpg


Sam Benidorm to dosyć ciekawe miasto: populacja niecałe 70 tysięcy osób, prawie 5 razy mniej niż w Alicante, a jednocześnie wszędzie wieżowce jak na Manhattanie (czasem mówi się na to miejsce “Beniyork”). Pokręciłem się chwilę po mieście, strzeliłem zdjęcie na słynnym Balkonie Śródziemnomorskim (Balcón del Mediterráneo), a potem poszedłem na tramwaj i wróciłem do domu. Spacer wyszedł mi tego dnia całkiem porządny: zrobiłem prawie 24 kilometry, z czego część w terenie górskim. Satysfakcja niesamowita.

benidorm.jpg



balcon-del-mediterraneo.jpg



mapa-trasa.jpg

Szlakiem Cercanías: Elche i Murcja
Kiedy myślimy o państwach stawiających na kolej, to rzadko pierwszym skojarzeniem jest Hiszpania. Niesłusznie, kraj paelli i jamona ma nie tylko drugi na świecie najlepiej rozwinięty system kolei szybkiej prędkości (hiszpańskie superszybkie pociągi AVE przebijają pod kątem długości torów francuskie TGV i japońskie shinkanseny), ale także sensownie rozplanowaną sięc kolei podmiejskiej o nazwie Cercanías. Jedna z linii tej kolejki prowadzi z Alicante przez Elche do Murcji, i to właśnie te dwa miasta chciałem zwiedzić. Tym bardziej, że żadne z nich raczej nie należy do turystycznych hitów Hiszpanii. Chciałem się więc przekonać na własnej skórze, co mają do zaoferowania :D

cercanias-c1.jpg


Jeśli chodzi o Elche (Elx), to uważam, że jest fajnym pomysłem na pół dnia lub po prostu dłuższy spacer, a to ze względu na… palmy! W mieście rośnie ich ponad 200 tysięcy i jest to największe skupisko tych roślin w całej Europie, wpisane zresztą na listę UNESCO.

elche-duzo-palm.jpg


Po wyjściu ze stacji Elx Parc od razu wszędzie wokół widać palmy. Część z nich usycha – niestety Elche ma swoją wersję naszego “kornika drukarza” w postaci chrząszcza, którego larwy żywią się wnętrzem tych drzew. Zachęcam więc do odwiedzin miasta, zanim robale zeżrą wszystkie palmy :)

elche-wiecej-palm.jpg


Przy stacji jest duże rondo, można stąd pójść w różnych kierunkach:
1. Na północny wschód od ronda jest “ogród wieży” (Huerto de la Torre), który jest chyba najbardziej dziki i najmniej spektakularny. Zgodnie z nazwą, w ogrodzie można znaleźć zabytkową wieżę – Torre de Vaillo.

elche-huerto-de-torre.jpg


2. Na północny zachód od ronda jest nieco bardziej uporządkowany Parque General Lacalle, choć nic w nim za bardzo nie ma.
3. Na południowy zachód od ronda znajduje się Parque Municipal, który robi chyba największe wrażenie: palm jest dużo, a poza tym w parku są też inne rośliny i elementy małej architektury.

elche-parque-municipal.jpg


4. Na południowy wschód, w odległości ok. 1 kilometra od stacji kolejowej, znajduje się płatny ogród Huerto del Cura. Można tam podziwiać najładniejsze okazy palm. Poza sezonem trzeba uważać na godziny otwarcia, w niedziele ogród zamyka się dosyć wcześnie. Dla zainteresowanych niedaleko Huerto del Cura jest też muzeum poświęcone palmom.

elche-plaza-glorieta.jpg


Może to kwestia pogody (dzień był raczej pochmurny i deszczowy) i miesiąca, ale Elche w tej części miasta sprawiało wrażenie kompletnie wymarłego, w większości miejsc byłem zupełnie sam.

Drugim dużym miastem, które można odwiedzić, korzystając ze wspomnianej linii Cercanías, jest Murcja. Samej Murcji, mimo że jest stolicą wspólnoty o tej samej nazwie, próżno szukać na jakichkolwiek listach najczęściej odwiedzanych miejsc w Hiszpanii. I niestety wydaje mi się, że słusznie.

murcja-zabytkowy-most.jpg



murcja-starowka.jpg


W centrum znajduje się zadbana starówka, na której można podziwiać naprawdę imponującą katedrę, ale poza tym… ciężko mi było znaleźć jakieś atrakcje przykuwające uwagę. Zauważyłem jedynie ciekawie wyglądający sklep z przyprawami SOSO Store, przeszedłem się na też Mercado (wygląda niestety dużo mniej imponująco niż to w Alicante) i zrobiłem kilka zdjęć przy napisie “Murcia”, ale po jakimś czasie poddałem się poszedłem po prostu na pociąg powrotny :) Po drodze złapałem jeszcze typowy wypiek z Murcji: pastel de carne murciano. Jest to ciasto francuskie wypełnione cielęciną z chorizo i jajkiem (w wersji bardziej przystępnej) albo mózgiem jagnięcym (w wersji hardkorowej). Na drugą wersję się nie odważyłem, a ta pierwsza… cóż, była wyjątkowo tłusta (zdjęcie poglądowe z Google).

murcja-katedra.jpg



murcja-przyprawy.jpg



murcja-pastel-murciano.jpg


Być może przy bliższym poznaniu (i lepszej pogodzie) Murcja w jakiś sposób zyskuje. Lokalny przewodnik w Alicante opowiadał, że sporo osób jeździ z Alicante do Murcji do klubów, bo są tam organizowane lepsze imprezy. Nie wiem niestety, ile w tym prawdy, ale u mnie Murcja trafiła na listę miast “na jeden (krótki) raz”.Wschodnie Alicante: spacer wzgórzem i wybrzeżem
Na północny wschód od zabytkowego centrum Alicante znajduje się dzielnica turystyczno-imprezowa San Juan z plażą ciągnącą się przez 6 kilometrów i świetnymi widokami na wybrzeże. Pomiędzy tymi dwoma dzielnicami: zabytkowym centrum i turystycznym San Juan, wciśnięte jest wzgórze Sierra de San Julián (Serra Grossa).

W jeden z wolnych dni wyszedł mi fajny, długi spacer z centrum do San Juan i z powrotem: w stronę San Juan przedostajemy się przez wzgórze, a następnie wracamy wybrzeżem. W proponowanej przeze mnie wersji najpierw mamy 3 kilometry przejścia wzgórzem, potem podjeżdżamy tramwajem lub autobusem na plażę w San Juan, a następnie wracamy wybrzeżem kolejne 9 kilometrów. Możemy też zrezygnować z przejazdu komunikacją i wydłużyć trasę o kolejne 3 kilometry. Polecam zrobić dłuższą przerwę na plaży w San Juan, zjeść coś, napić się i poleżeć, a wybrzeżem zacząć wracać, jak zacznie zachodzić słońce, ja tak zrobiłem i widoki były dużo fajniejsze.

mapa-trasy.jpg


Początek trasy przez wzgórze zaznaczyłem koło stadionu INMACULADA Club de Futbol. Można tam się dostać, podjeżdżając z centrum tramwajem lub autobusem. Inną opcją jest wejść trochę bliżej centrum, w okolicach Calle Obispo Victorio Oliver 14-18. W obu przypadkach kierujemy się na północny wschód: ścieżka momentami się rozwidla i tylko od naszych chęci zależy, czy przejdziemy wzgórze szybciej (ok. 3 kilometry) czy trochę się po nim pokręcimy (ok. 5 kilometrów). W jedną stronę mamy widoki na centrum, w drugą na San Juan. Mapę z punktami widokowymi można ściągnąć ze strony ratusza miejskiego:
https://www.alicante.es/sites/default/f ... grossa.pdf

serra-grossa-1.jpg



serra-grossa-2.jpg


Jak już się nachodzimy po wzgórzu, schodzimy przez Calle Serragrossa, a potem Calle Sierra San Julián i lądujemy na rondzie Plaza de la Isleta. Stąd łapiemy tramwaj lub autobus i podjeżdżamy do przystanku Av. Benidorm. Wysiadamy właściwie przy samej plaży, można zrobić odpoczynek i coś zjeść.

plaza-san-juan-1.jpg



plaza-san-juan-2.jpg


Druga część, wzdłuż wybrzeża, zaczyna się na południowym krańcu plaży. Kierujemy się na Mirador del Anzuelo, a potem po prostu trzymamy się jak najbliżej morza i wracamy wybrzeżem. Przez zdecydowaną część trasy da się iść nad samą wodą (chociaż Google Maps twierdzi inaczej), w nielicznych momentach tylko trzeba odbić w stronę lądu i obejść jakiś płot lub kamienie. Po drodze chętni mogą zrobić przystanek w Cabo de la Huerta (coś na kształt parku i/lub niewielkiego wzgórza z widokiem na centrum). Po drodze miniemy dosyć mało atrakcyjną plażę Playa de la Almadraba, przy której stoi najbrzydszy blok, jaki widziałem w Alicante. Od tego miejsca trasa traci swój “dziki” charakter i będziemy szli już raczej oficjalną (czytaj: asfaltową) drogą. Chwilę później trafimy w okolicę miejsca, gdzie schodziliśmy ze wzgórza i wsiadaliśmy do tramwaju/autobusu (przystanek La Isleta). Idąc dalej pieszo w stronę centrum, mamy dwie opcje: iść górą wzdłuż głównej drogi Avenida de Villajoyosa, albo dołem wzdłuż Carrer Sol Naixent. Polecam tę drugą opcję, jest chyba ciekawsza i mija nas mniej samochodów.

wybrzezem-1.jpg



playa-de-la-almadraba-blok.jpg



cabo-de-la-huerta-1.jpg



wybrzezem-2.jpg


Po dłuższym spacerze dojdziemy w końcu do głównej plaży w centrum Alicante: Playa del Postiguet. Z tego miejsca łatwo już dotrzeć gdziekolwiek: do hotelu albo na kolację :)

wybrzezem-3.jpg

Alicante historycznie: polowanie na wieże
Historyk ze mnie naprawdę marny i zwykle stronię od atrakcji typowo “historycznych”, ale Alicante ma do zaoferowania sporo w tym zakresie, więc jeden z wolnych dni spędziłem w miejscach nawiązujących do przeszłości.

mapa-historycznie.jpg


Na dobry początek klasycznie: Muzeum Archeologiczne (Marq). Położone jest blisko centrum i łatwo można do niego dojechać tramwajem (przystanek Marq - Castillo). Uwagę zwraca duży budynek: kiedyś był to szpital San Juan de Dios, po remoncie przeniesiono tam muzeum archeologiczne, widać go zresztą doskonale ze wzgórza zamkowego i wygląda z zewnątrz świetnie!

Większą część budynku zajmuje wystawa stała, która opisuje dzieje Alicante na przestrzeni wieków. Poza tym jest też miejsce na wystawę czasową – ja akurat załapałem się na wystawę poświęcona przeszłości Toskanii. Sale są wykonane naprawdę estetycznie, a na tyłach muzeum znalazłem bardzo ciekawe pomieszczenie z efektownym żyrandolem. Szkoda tylko, że opisy angielskie większości eksponatów są dużo krótsze niż wersje hiszpańskie i katalońskie. W skrajnym przypadku długi, czteroakapitowy opis hiszpański został skrócony po angielsku do… jednego zdania (zerknijcie na zdjęcie). Tłumacz chyba miał siestę :)

marq-krotkie-tlumaczenie.jpg



marq-sala.jpg


10 minut tramwajem z muzeum archeologicznego znajdują się z kolei ruiny rzymskiego miasta Lucentum (w Google Maps funkcjonują pod nazwą Lucentum Tossal de Manises). Miejsce ciekawe, nie tak spektakularne jak Akropol czy Pompeje, ale myślę, że warte odwiedzin, tym bardziej, że bilet wstępu dosyć tani. Poza sezonem kompletne pustki, spacerowałem po ruinach sam.

lucentum1.jpg



lucentum2.jpg


O ile Muzeum Archeologiczne i Lucentum to raczej znane miejsca na mapie Alicante, o tyle drugą część dnia poświęciłem na dosyć nietypowy spacer “szlakiem wież”. Na stronie urzędu miejskiego znalazłem propozycję trekkingu “en las Torres de la Huerta” na północnym wschodzie Alicante. Wieże zbudowano w XVI i XVII wieku w celach obronnych. Spacer zakłada obejrzenie aż 19 z nich na odcinku około 12 kilometrów. Mapę można pobrać ze strony ratusza, ale jest także wydrukowana fizycznie na tabliczkach przy każdej wieży.
https://www.alicante.es/es/documentos/s ... res-huerta

Jest to ewidentnie spacer po miejscach, w które turyści rzadko się zapuszczają, a momentami po miejscach, w których w ogóle rzadko kogo można spotkać. To chyba zresztą najmniej zurbanizowana część Alicante. Część wież jest dobrze zachowana, niektóre są już podniszczone. Wiele z nich znajduje się na ogrodzonych terenach prywatnych, a kilku w ogóle nie udało mi się zlokalizować. Czy warto? “Polowanie na wieże” jest z pewnością ciekawym urozmaiceniem spaceru, więc jeżeli ktoś lubi chodzić po nietypowych, wyludnionych miejscach, to polecam ;)

torres1.jpg



torres2.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (9)

gruby-inversia 2 sierpnia 2022 17:08 Odpowiedz
Ja ze swojej strony polecę Costa Tropical.Ogólnie szykuję się do relacjo/poradnika jak zakupić mieszkanie na Hiszpańskim wybrzeżu i na co zwracać uwagę. Tylko skończę remont tego co kupiłem, żeby przejść wszystkie szczeble tej niesamowitej przygody pod każdym względem.
sudoku 2 sierpnia 2022 17:08 Odpowiedz
No to czekam na dalszy ciąg.Najbliższa zima zapowiada się ciężko ze względu na oczekiwane podwyżki prądu, gazu itd., więc może warto poszukać jakiegoś cieplejszego miejsca do przezimowania.
jaco027 2 sierpnia 2022 17:08 Odpowiedz
@Sudoku Dobry trop - ale lepiej chyba w Azji Pd.-Wsch.?
chupacabra 2 sierpnia 2022 17:08 Odpowiedz
@Sudoku dokładnie tak, już wcześniej taka Teneryfa była dużo tańsza od PL, a tu się zaraz okaże, że za koszt ogrzania domu, będzie można tam sobie pomieszkać. Nie wiem czy już tu było, ale na Kanarach, rząd Hiszpanii dotuje teraz paliwo 0,20E.https://www.canarianweekly.com/posts/Petrol-stations-receive-notification-for-money-being-returned-for-fuel-discount
robokun 2 sierpnia 2022 17:08 Odpowiedz
jaco027 napisał:@Sudoku Dobry trop - ale lepiej chyba w Azji Pd.-Wsch.?Azja Pld-Wsch to super pomysł na zimę, ale Europa ma ten plus, że można łatwo ściągnąć do siebie zmarzniętych znajomych, jak ktoś lubi towarzystwo ludzi :D Alicante ma bezpośrednie połączenie z Warszawą, dzięki czemu połowę wyjazdu spędziłem ze znajomymi i drugą połówką. Zimą loty do Hiszpanii są tanie, znajomi kupili FR za jakieś 200-300 zł RT, a nocleg mieli u mnie gratis, więc zgodzili się przyjechać bez specjalnego namawiania :D
robokun 3 sierpnia 2022 12:08 Odpowiedz
@gruby_inversia A czy w takim Almuñécar da się funkcjonować bez samochodu? Jak tam można dojechać z lotniska i jak można uciec na wycieczkę poza miasto?
gruby-inversia 3 sierpnia 2022 12:08 Odpowiedz
Da się funkcjonować bez samochodu. Samochód przerzucamy teraz dopiero z PL.Do Malagi busy są co 2-3h, jeden nawet bezpośrednio na lotnisko. Także z dojazdem nie ma problemu.Do Grenady też są busy co 2-3h, także Alhambre można spokojnie zrobić autobusem.Jak chcesz jakieś większą wycieczkę zrobić to w miejscowej wypożyczalni sobie bierzesz samochód.
rw30 6 sierpnia 2022 12:08 Odpowiedz
jaco027 napisał:@Sudoku Dobry trop - ale lepiej chyba w Azji Pd.-Wsch.?Kiepska różnica czasu jeśli ktoś musi pracować w europejskich godzinach. Ja wolę podróże lekko na zachód, w tym roku było już Cabo Verde na 6 tyg i Kanary (3 tyg), jeszcze na jesieni Brazylia (6 tyg).Zwłaszcza Cabo Verde tanie i logistyka też prosta (chartery z Wawy bezpośrednie), choć oczywiscie nie aż tak jak Kanary. + nieco tam nudniej jednak, ale i tak spoko (+ ja tam jadę głównie, bo kajt, ale nawet do poplażowania / pomieszkania w cieplym i lekko exotycznym miejscu jest fajnie).Alicante i okolice faktycznie, też jest bardzo fajnie i różnorodnie. Polecam też Walencję na kilka tyg, świetne miasto.No i co do cen - Kanary chyba faktycznie już są tańsze niż Polska
gregggor 6 sierpnia 2022 12:08 Odpowiedz
gruby_inversia napisał:Tak są lokalne biura, a takim odpowiednikiem otodom jest tam https://www.idealista.com/pl.Oprocz tego polecam jeszcze https://www.habitaclia.com/ i https://www.fotocasa.es/en/, choc sporo ofert moze sie powtarzac miedzy serwisami. Nie wiem jak pozostalej czesci Hiszpanii, ale w Katalonii prawie wszystkie oferty na portalach sa wrzucane przez agencje - a te pobieraja od najemcow prowizje, najczesciej 1-miesieczny czynsz (plus czesto VAT)... co przy 2-3 miesiecznych wynajmach sporo podwyzsza realny koszty najmu.